Estonia – okiem turystycznego laika
Dla kogoś, kto co dzień na nowo zapoznaje się z warszawską rzeczywistością drogową, nic nie powinno być zaskoczeniem. Żadna droga, żadna trasa. A jednak. Okazuje się, że poziom fantazji i wyobraźni tzw. drogowców wzrasta z każdym kilometrem na północ od naszego pięknego kraju. Negatywne wrażenia okraszało coś, co zaskoczyło mnie zupełnie. Po pierwsze – lewy pas jezdni przez cały czas podróży był pusty, po drugie – kierowcy tirów, przestrzegający przepisów drogowych.
Nie chce się rozpisywać na ten temat, gdyż od jakiegoś czasu staram się zapomnieć o autostradach litewskich i łotewskich, trudne to, ale tłumaczę sobie tę drogę przysłowiem, że: droga do nieba prowadzi przez piekło, a takim niebem miał być dla mnie cel podróży – Estonia. Kraj dla mnie tak samo znany, jak powierzchnia Księżyca i o którym wiedziałem tylko tyle, że ma dostęp do Bałtyku.
Wracając do podróży przez drogi i miasta oraz wsie litewskie i łotewskie, ich widok przyzwyczaił moje oczy do niezmiernie szaroburych krajobrazów przeplatanych od czasu do czasu co kolorowszym dachem stacji benzynowej. W związku z tym przekroczenie granicy łotewsko-estońskiej doprowadziło mnie do potężnego oczopląsu i radości, którą wzmogło przekroczenie granicy miasta Tartu. Nie potrafiłem zrozumieć, że może istnieć miasto bez grafitti i petów na chodnikach. Tłumaczyłem sobie taki stan rzeczy tym, że pewnie nikt tu nie mieszka ale okazało się to błędnym wyobrażeniem. Byli tam ludzie i o dziwo tacy sami jak my. Trudno może po prostu bardziej kochają swoje miasto. Miasto piękne. Taki fakt postrzegania może być wynikiem tego, że niezbyt dużo miast europejskich zwiedziłem ale był stanem rzeczywistym, bo wątpię żeby specjalnie wysprzątali miasto na wizytę trzech gości z Polski.
Piękne, nowoczesne europejskie, drogie turystycznie pozwoliło mi sądzić, że wszystkie estońskie miasta są podobne. Nie myliłem się, gdyż przekroczenie granicy Tallinna poza zupełnie inną urbanistyczną zabudową no i oczywiście, jak się później okazało, pięknym starym miastem i przecudownym widokiem na nasze morze, nie różniło się w odbiorze. Mówię tu oczywiście o czysto subiektywnym odbiorze turystycznego laika, o którym swobodnie można powiedzieć, że w du… był i gó… widział. Wrażenia niezastąpione.
Nie sposób nie wspomnieć także o zabudowie innych miast, które wcześniej, czy później staną się miejscem zameldowania nas wszystkich – cmentarzach. Malutkie, otoczone kwiatkami, kameralne groby. Żadnych pomników. To tak na marginesie.
Podróż życia? Pewnie nie, ale zapewne po wizycie w każdym kolejnym mieście opinia będzie odnosiła się do stwierdzeń: bo w Tallinnie było ładniej lub ładniejsze od Tallinna. Się zobaczy. Się oceni.
Autor: Olgierd